Forum Kraina Cienii Strona Główna Kraina Cienii
Bójcie się śmiertelnicy bowiem nastała mroczna era...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

ODZYSKANA NADZIEJA

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kraina Cienii Strona Główna -> Opowiadania - 6 i 7 tom HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dajanka
Mugol



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Lublin

PostWysłany: Czw 9:26, 15 Lut 2007    Temat postu: ODZYSKANA NADZIEJA

Witam wszystkich, widzę, że jeszcze nikt tutaj nic nie zamieścił, więc ktoś musi być pierwszy... padło na mnie =]. Mam nadzieję, że uda nam się utrzymać na tym forum poziom, dlatego zachęcam do otwartego krytykowania i wytykania błędów w moim opowiadaniu. Proszę nie piszcie komentarzy typu "super opowiadanie, co dalej?". Poświęćcie komentarzowi trochę czasu i napiszcie w nim co wam się podoba, a co nie... Rozdziały będą ukazywały się raz, dwa razy w tygodniu, ale też do czasu...=] Aha mam takie małe pytanie, ponieważ piszę jeszcze jedno opowiadanie, niestety nie jest ono kontynuacją po 6 ani 7 tomie tylko 4, więc czy mogę je tutaj zamieścić? To chyba wszystko, zapraszam do czytania i komentowania.


Rozdział 1
Utracona nadzieja



Na ulicy Privet Drive panował wielki chaos, zewsząd zbiegali się mieszkańcy tej i innych przylegających do niej ulic. Wśród okrzyków można było wyłapać odgłosy syren, właśnie przybyłej karetki i wozów policyjnych. Zamęt, jaki panował na ulicy utrudniał przejazd spieszącej na pomoc karetce, tak, że ta ledwo dotarła na miejsce tragedii. John, lekarz z trzydziestoletnim stażem, na widok młodego chłopaka leżącego na trawniku, dziesięć metrów od ulicy, sapnął z przerażenia.

- Dlaczego, do cholery, ktoś przeniósł chłopaka na trawnik? - Zadał w biegu pytanie mężczyźnie, który wezwał karetkę i, który był świadkiem wypadku.

- Ale, przecież nikt nie przenosił chłopaka, siła uderzenia samochodu była tak duża, że wyrzuciło go na parę metrów. To było straszne.

Gdy John pochylił się nad chłopakiem, zalała go fala smutku i współczucia, szanse na to, że przeżyje transport były prawie zerowe, a na to, że wyjdzie z tego cało, żadne. Mimo iż wiele w swoim życiu widział, nigdy nie umiał się pogodzić ze śmiercią młodych ludzi. Mieli przecież jeszcze tyle do odkrycia i do poznania, nie zasługiwali na śmierć. Nie mogli przecież przewidzieć, że jakiś idiota wsiądzie po pijanemu do samochodu i zakończy ich życie w tak bezsensowny sposób.

- John, nasze działania są chyba bezcelowe, jeszcze tylko pogłębimy cierpienia tego chłopaka. Nie lepiej dać mu umrzeć w spo... - Greg, jeden z ratowników nie dokończył zdania, gdyż przerwał mu wściekły John.

- Co ty pieprzysz?! Nawet, jeżeli istnieje tylko pół procenta szansy no to, że przeżyje, to ja nie mam zamiaru się poddać! Naszym zadaniem jest ratowanie ludzi do końca! - Widać było, że mężczyzna jest zdenerwowany - On jeszcze żyje, a ja chcę przedłużyć jego życie, na tak długo, jak to tylko możliwe! Chce dać szanse jego rodzicom, znajomym, przyjaciołom, jego dziewczynie, szanse na pożegnanie się z nim, na to by mogli mu jeszcze powiedzieć, że go kochają.

John, mimo iż przepełniał go gniew, nie pozwolił sobie na dekoncentrację, całą uwagę poświęcił młodemu pacjentowi. Bardzo dobrze wiedział, nawet lepiej niż Greg, że chłopak nie ma żadnych szans. Najprawdopodobniej większość narządów młodzieńca było zmiażdżonych albo stłuczonych, miał też poważne obawy, co do kręgosłupa, nie mówiąc o żebrach, z których chyba tylko kilka było całych. Był też pewny, że doszło do uszkodzenia mózgu, przy tak dużej sile uderzenia nie mogło być inaczej.
Nagle, chłopak otworzył oczy i zakaszlał, a z jego ust popłynęła krew.

- Jeszcze nie teraz... - John ledwie usłyszał słaby szept chłopca - nie czas... kocham... - W tym momencie chłopak zaczął się dusić.
- Greg szybko, podaj mi rurkę do intubacji.

Lekarz z wielką precyzją zaintubował jeszcze przytomnego chłopaka. Teraz zostało już tylko przenieść młodzieńca do karetki, gdzie najprawdopodobniej jego życie dobiegnie końca. John nie mógł się powstrzymać i pogłaskał chłopca po głowie. Mimo iż myślał, że się uodpornił na takie widoki, to jednak nie mógł powstrzymać podziwu dla tak silnej woli do walki, walki o życie.
- Ciii... wszystko będzie dobrze, będzie dobrze...obiecuję, że to nie będzie bolało, nic już cię nie będzie bolało - pomimo iż powstrzymywał się jak mógł, to po jego policzkach popłynęły łzy wzruszenia. Chłopak otworzył jeszcze na chwile oczy, ale zaraz potem stracił przytomność. Najprawdopodobniej już na zawsze. John wiedział, że nigdy nie zapomni tego chłopca i wyrazu jego oczu, widocznego w nich bólu, ale nie fizycznego, bólu emocjonalnego. Widać było, że chłopak wiele w swoim życiu przeszedł, jego oczy nie pasowały do tak młodej twarzy Pasowały raczej do doświadczonego, starego mężczyzny, który wiele w swoim życiu doświadczył, który wiedział, co to ból, strach, co to strata. Wzrok chłopca pełen był sprzeczności, z jednej strony bił od niego blask wypełniającej go miłości, a z drugiej nigdy nie widział takiej wyzierającej pustki, która ściskała za serce nawet tych najbardziej zatwardziałych.
***


Na szpitalnym korytarzu, tuż przy sali numer siedem, rozmawiało ze sobą dwóch lekarzy.

- To niesamowite, po prostu niewiarygodne, że on jeszcze żyje. - Stwierdził jeden z nich, Paul, ceniony w swoim środowisku chirurg. - W swojej długoletniej praktyce nie spotkałem się z takim przypadkiem, dokładniej mówiąc, żywym przypadkiem. Nie potrafię sobie racjonalnie wytłumaczyć, jak to jest możliwe, że ten chłopak jeszcze żyje.

- Tak, masz rację Paul, kiedy przyjechaliśmy na miejsce, z początku pomyślałem, że jakiś idiota przeniósł chłopaka na trawnik i byłem naprawdę wściekły. Potem okazało się,że wyrzuciło go na dziesięć metrów i już wtedy wiedziałem, że będzie z nim kiepsko, a kiedy podszedłem bliżej i wstępnie go zbadałem, byłem pewny, że nie dojedzie żywy do szpitala. - John, na chwilę się zamyślił, jednak szybko podjął dalej swoją opowieść - Wiesz Paul, ten chłopak musi być niezwykle silny, coś musi go tu trzymać, ale nie wiem, co to jest. Gdybyś widział wyraz jego oczu, wyobraź sobie, że on, niedożywiony nastolatek, po tak silnym uderzeniu, odzyskał jeszcze na chwilę przytomność, podczas, gdy rosły, wysportowany mężczyzna w sile wieku znalazłszy się na jego miejscu, może nawet nie przeżyłby uderzenia i zginął na miejscu. Te jego oczy, Paul, one od razu przykuwały uwagę, spoglądając w nie poczułem zalewającą mnie falę spokoju i nadziei. Kurde, wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale nie wiem, nie wiem, gdybym mógł, to patrzyłbym w te oczy godzinami nie odrywając od nich wzroku.

- Wiesz, co John, nawet nie musisz mnie specjalnie przekonywać, nie wiem, czy to ma jakiś związek z tym chłopakiem, ale i tak jest to dość niezwykłe. - Paul podrapał się po brodzie - Miałem dzisiaj ciężki dzień, zostałem wezwany w nocy do nagłego przypadku, potem już praktycznie nie odchodziłem od stołu operacyjnego. Miałem już wszystkiego dość, chciałem tylko się położyć i pójść spać. Nie mogłem już zebrać myśli, a tu nagle dzwonią, że wiozą do nas rannego nastolatka, który najprawdopodobniej, jak już do nas przyjedzie, będzie martwy, a jeśli nie martwy, to umrze w ciągu najbliższej godziny. Od razu pomyślałem, że jeżeli chłopaka naprawdę nie da się uratować, to przecież można od niego pobrać narządy do przeszczepu. Natychmiast poleciłem zająć się tą sprawą. Nie przypuszczałem nawet, że będzie aż tak tragicznie. Kiedy tylko wjechaliście z nim, od razu wiedziałem, że stan chłopaka jest krytyczny, nie przypuszczałem jednak, że aż tak. Podszedłem do niego i nie wiem, czy tak było naprawdę, czy tylko mi się wydawało, czy coś, nie wiem, ale momentalnie zapomniałem o zmęczeniu. Poczułem taką wewnętrzną lekkość, lecz, gdy przyjrzałem się bliżej temu chłopcu, poczułem też ogromny smutek. I wyobraź sobie, ja lekarz z trzydziestoczteroletnim stażem, który wiele już widział i wiele przeszedł, który widział już wiele śmierci, nawet całych rodzin z małymi dziećmi, zacząłem płakać. Łzy same płynęły mi z oczu, czułem tak, jakby to mój syn leżał przede mną, a ja nic nie mogę zrobić, jestem bezsilny. Nie chciałem i nadal nie chcę, aby ten chłopiec umarł, chciałbym móc zobaczyć jak się uśmiecha... Kurde, znasz mnie dobrze, John i wiesz, że ja rzadko kiedy się rozklejam i nigdy nie traktuje pacjentów tak emocjonalnie.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem, ale coś w tym chłopcu jest, tylko, co? - To pytanie zawisło w powietrzu. John nie oczekiwał odpowiedzi, bo raczej nikt nie mógłby jej im udzielić. Na końcu korytarza pojawiła się samotna postać, szybko zmierzająca w ich stronę, gdy była już blisko, powiedziała:
- Paul, John, przyjechali krewni tego chłopaka z wypadku i chcieliby porozmawiać o jego stanie z lekarzem, czy któryś z was mógłby się nimi zająć, bo sprawa jest dość delikatna.

-Tak już idziemy Saro, dziękuję i gdybyś mogła to przyślij ich do mojego gabinetu. - Odpowiedział Paul i razem z Johnem skierowali się w stronę gabinetu ordynatora Intensywnej Terapii. - To nie będzie łatwa rozmowa, nie mam nawet pojęcia jak zacząć i, jak mam im powiedzieć, że ich syn może w każdej chwili umrzeć?

- Ja też nie mam zielonego pojęcia Paul, ale jakoś musimy przez to przebrnąć.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę wejść - Do pokoju weszło troje ludzi, kobieta i mężczyzna, najprawdopodobniej rodzice chłopaka i rosły młodzieniec. Wszystko wskazywało na to, że brat poszkodowanego. - Dzień dobry państwu, nazywam się Paul Berg i jestem ordynatorem tego oddziału, a to John Port, lekarz internista i chirurg. Dzisiaj w zastępstwie innego lekarza miał dyżur w karetce i to on pojechał do miejsca wypadku i udzielił pierwszej pomocy waszemu synowi.

- Dzień dobry panom - cicho odpowiedział mężczyzna, widać było, że jest mocno zdenerwowany. Jego żona była blada i wystraszona, zaś chłopak wykazywał objawy szoku i cały czas wpatrywał się w jeden punkt.

Paul zapraszającym gestem wskazał trzy fotele.

- Proszę niech państwo spoczną - On sam i John usiedli naprzeciwko, zajmując pozostałe siedzenia. Obaj spojrzeli na siebie i młodszy z nich skiną głową na znak, że on zacznie, co drugi przyjął z wyraźną ulgą.

- Nie będziemy państwa okłamywać, że sytuacja jest bardzo poważna, wręcz krytyczna - John postanowił być bezpośredni i nie owijać niczego w bawełnę - To ja udzieliłem państwa synowi pierwszej pomocy i przyznam szczerze, że sam się zdziwiłem, że chłopak przeżył tak silne zderzenie - mężczyzna spojrzał na rodziców chłopaka, widać było, że są w szoku. Kobieta zaczęła cicho szlochać, ale to nie mąż, ale syn wziął ją za rękę. Ta popatrzyła na niego z wdzięcznością, ale jednocześnie smutek w jej oczach jeszcze się pogłębił. - Siła tego zderzenia była tak silna, że chłopca wyrzuciło na dziesięć metrów. Kiedy brałem państwa syna do karetki, byłem pewny, że żywy nie dojedzie do szpitala, jednak dojechał. - Po krótkiej ciszy to Paul zaczął dalej mówić.

- Ja też będę szczery i nie będę niczego ukrywał, państwa syn jest w stanie krytycznym i tylko najprawdziwszy cud mógłby tu cokolwiek pomóc. - Kobieta zaszlochała głośno i przytuliła do siebie syna, mężczyzna jednak zachowywał kamienny wyraz twarzy. - Na początku myśleliśmy o możliwości oddania jego narządów do przeszczepu, lecz po badaniach musieliśmy odrzucić tę możliwość, nie będę wnikał w szczegóły, bo i tak nic to nam nie da. Wszystkie narządy chłopca są w takim stanie, że nie nadają się do transplantacji. Do tego państwa syn ma połamanych kilkanaście żeber, stłuczenie mózgu i uszkodzony kręgosłup. Tak, więc sami państwo widzą, że sytuacja jest beznadziejna, teoretycznie chłopak musiałby przejść kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt operacji. Powiedziałem teoretycznie, ponieważ nie ma żadnych szans, by przeżył jakikolwiek poważniejszy zabieg. Do państwa należy jednak decyzja, co mamy w tej sytuacji zrobić, czy pozwolić chłopcu odejść w spokoju, czy przy bezsensownej próbie ratowania go.

Mężczyzna zakończył i teraz oboje lekarzy wpatrywało się ludzi siedzących naprzeciwko. Najgorzej wyglądali matka i syn, ojciec siedział spokojnie, ale obaj mężczyźni mieli wrażenie, że ten człowiek toczy wewnętrzną walkę.

- Czy naprawdę nie ma żadnej nadziei? - Spytał cicho.

- Niestety, medycyna nie zna żadnego przypadku, by osoba w takim stanie wyszła z tego. Co więcej osoby o mniejszych obrażeniach, w takim przypadku umierają na miejscy wypadku. Ja jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z tak poważnym przypadkiem. - Odpowiedział ze smutkiem Paul, a kobieta zauważyła, że żal zarówno tego, jak i drugiego lekarza jest prawdziwy.

- Ale, on nie jest zwyczajnym chłopcem - odpowiedziała i nerwowo spojrzała na męża. - I choć panowie nie dają mu żadnych szans, ja wierzę, że On jest na tyle silny by walczyć i, by tę walkę wygrać. Wiem, że teraz będziecie mnie posądzać o to, że straciłam rozum, ale wiem, co mówię, dlatego proszę, zróbcie wszystko, co w waszej mocy, by mu pomóc. Mogą mnie panowie posądzać o bezduszność, bo przecież, po co jeszcze bardziej męczyć chłopaka, ale ja już podjęłam decyzję. Wyrażam zgodę na operację i tej decyzji nie zmienię.

Mężczyźni popatrzeli po sobie. Czego mogli się spodziewać po matce? Chyba tylko tego. Trochę zdziwił ich fakt, że kobieta ani razu nie wypowiedziała imienia chłopca.

- Rozumiem panią, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, choć raczej nic już nie możemy zdziałać. Jednak uszanujemy państwa decyzję. Proszę, tu mam wszystkie dokumenty potrzebne do podpisania.- Ordynator podał kobiecie plik kartek, która po szybkim ich przejrzeniu, podpisała je. Paul wstał, a za nim reszta zebranych - Czy chcą państwo zobaczyć syna, przed zabraniem go na salę operacyjną?

- Nn...nie... nie możemy... panowie tego nie zrozumieją, ale nam tak będzie łatwiej. Obiecali panowie, że zrobią wszystko by ratować chłopca i ja panom wierzę. Uczyniliśmy wszystko, co było możliwe z naszej strony, chociaż chyba zbyt późno, ale jestem mu to winna, to i wiele, wiele więcej. Wszystkie dokumenty chłopca oraz ubezpieczenie oddałam pielęgniarce. - Mężczyźni patrzyli na kobietę nic nie rozumiejąc, widocznie była w szoku - Dziękujemy panom, do widzenia. - I zanim Paul i John zdążyli cokolwiek powiedzieć, nikogo oprócz ich dwóch w gabinecie nie było. Byli tak zszokowani, że przez parę minut stali w milczeniu. Pierwszy otrząsnął się młodszy lekarz.

- Czy..., czy ty cokolwiek z tego rozumiesz? - Zapytał, drugi potrząsnął przecząco głową. - Ja też nie, czyżby oni wszyscy znajdowali się w tak głębokim szoku? Ja nic z tego nie rozumiem. Chodźmy zobaczyć te dokumenty, może one coś nam wyjaśnią. - Oboje wyszli w ciszy z gabinetu, ale nie dane im było w spokoju przestudiować teczki, gdyż, gdy tylko John ją otworzył i rzucił okiem jedynie na pierwszą kartkę, zadzwonił alarm. Oboje z Paulem wiedzieli, kogo on dotyczy i nawet bez chwili zastanowienia, pobiegli do sali numer siedem, gdzie leżał tajemniczy młodzieniec.

- Wszystkie parametry się obniżają. - Poinformował ich lekarz, który do tej pory siedział przy chłopcu.- On gaśnie. I tak długo walczył, tylko, że już na starcie przegrał walkę. - Dodał ze smutkiem.

Dwóch lekarzy, stało przy łóżku konającego chłopca, a po ich policzkach płynęły łzy. Obaj tak bardzo chcieli, by chłopak żył, by dano mu jeszcze jedną szansę. Patrzyli niczym zahipnotyzowani jak powoli, odchodzi do innego, może lepszego świata. Patrzyli też na maszyny, na wolne spadanie parametrów. Stopniowo, jedna po drugiej, zaczynały wskazywać podłużną kreskę, a wszystkie liczby spadały do zera. Chłopiec wyglądał jakby spał, oplątany kablami, podłączony pod wszystkie możliwe maszyny, wyglądał tak niewinnie jak śpiący anioł. Nad jego ciałem unosiła się delikatna biała poświata, jakby to inni aniołowie przychodzili by go przywitać. Przywitać z wielką radością jak kogoś, kogo od dawna oczekiwali. A teraz otoczyli chłopca i śpiewali mu cichutko piękne pieśni, opowiadające o radości i miłości, o tym jak dobrze mu będzie z nimi Delikatna pieśń miała dotrzeć do duszy chłopca, kołysząc go do snu. Do snu, z którego już nigdy się nie obudzi.
Kiedy ostatnia liczba spadła do wartości zerowej, na jedną, jedyną chwile, świat się zatrzymał. Wszystko umilkło, nawet aniołowie przerwali swój śpiew. To był czas dla ciszy, by ta swoją milczącą pieśnią oddała cześć chłopcu, który zawsze pragnął być jej częścią, ale dopiero teraz, po prawie siedemnastu latach, to marzenie mogło się spełnić. W tej ciszy zawarte były słowa podziękowania za całą jego miłość i oddanie. Jego życie zamieniało się w ciszę...
Nagle świat powrócił do normalnego stanu, nie było żadnej poświaty, nad ciałem chłopca, a cisza zamieniła się w okropny pisk, jakby krzyk okropnej rozpaczy przeszywający uszy, dusze i serca. Dźwięk ten był nie do wytrzymania. Thomas młody lekarz nie mógł powstrzymać łez, widział już niejedną śmierć, ale nigdy nie odczuł tego, w taki sposób. Popatrzył z przerażeniem na swoich starszych kolegów. Ci w chwilę po usłyszeniu okropnego pisku, spojrzeli na siebie, a to, co zrobili później kompletnie go zaskoczyło. Paul skoczył w stronę respiratora, a John podbiegł do martwego chłopca, wziął go za rękę i uścisnął. Zanim ją puścił, by pomóc koledze, cicho szepnął - Walcz Harry, walcz!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dajanka dnia Sob 18:03, 17 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlairBlack
Administrator



Dołączył: 07 Lut 2007
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Z Piekła

PostWysłany: Czw 20:10, 15 Lut 2007    Temat postu:

No nie powiem nawet mnie zainteresowało...Fajnie utrzymałaś całą akcje w napięciu aż do końca rozdziału. Harry czy nie Harry oto jest pytanie...
Tak się składa że na błędy ortograficzne mam uczulenie i muszę z uznaniem stwierdzić, że nie doszukałam się ich i mam nadzieje że tak pozostanie xp Raz natknęłam się na literówkę, ale to nie ma większego znaczenia. Ogólnie dobrze, ciekawy początek i jak wspominałam, do końca trzyma w napięciu. Zobaczymy czy w następnym rozdziale wreszcie będę mogła coś skomentować xd
Co do twojej 4 części, to nie ma sprawy, możesz zamieścić, bo po prostu nie spodziewałam się, że ktoś się podejmie napisania tomów poniżej 6.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dajanka
Mugol



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Lublin

PostWysłany: Sob 18:02, 17 Lut 2007    Temat postu:

Oto drugi rozdział mojego opowiadania. Hmmm... to opowiadanie będzie pełne przemyśleń i ponoć skutecznie wyciska łzy, tak więc jakby ktoś chciał chusteczki to proszę podać adres, a wyślę =]. Pozdrawiam i zapraszam do czytania i komentowania.


Rozdział 2
Zatrzymać wspomnienia


– Nie wiem, co jeszcze moglibyśmy zrobić. Już kilkakrotnie przecież byliśmy na Privet Drive 4, a ich ciągle nie ma. Gdyby tylko Albus żył, on wiedziałby, jak znaleźć Harry’ego i Dursley’ów – Minerwa McGonagall ze smutkiem popatrzyła na zebranych. – Pozostaje nam już chyba tylko czekanie – dodała cicho i ukryła twarz w drżących dłoniach.

– Ale, nie możemy tego tak zostawić, a co jeśli został porwany...a jeżeli on...– Tonks przełknęła ślinę. – Jeżeli on już nie wróci, jeżeli nigdy go już nie zobaczymy – choć bardzo starała się powstrzymać łzy, te obficie spływały jej po policzkach. Remus przytulił ją do siebie i wyszeptał:

– Musimy wierzyć i mieć nadzieję, że wróci, nie możemy się poddać. Przypomnijcie sobie, Harry nigdy się nie poddawał, a był tylko dzieckiem. – Remus w ciągu ostatnich dwóch tygodni schudł jeszcze bardziej. Nic dziwnego, kochał Harry’ego prawie jak własnego syna, a odkąd dowiedzieli się, że chłopak zaginął, nie mógł jeść ani spać. – Tak bardzo chciałbym, żeby się odnalazł, mam mu tyle do powiedzenia.

W kuchni zaległa cisza, każdy pogrążył się we własnych przygnębiających myślach. Każdy myślał o Harry’m o chłopcu – który – przeżył. Każdy dotkliwie odczuwał jego zniknięcie.

– Dobrze, może skończymy i tak już nic nie wymyślimy – Kingsley postanowił wreszcie przerwać ciszę, gdy ta stawała się już nie do zniesienia. – Jak tam, Bill? Przygotowania do ślubu pewnie już w fazie końcowej? – Bill spojrzał na ojca i ten kiwnął głową.

– Razem z Fleur postanowiliśmy odwołać ślub. Chcemy, żeby to była radosna uroczystość, a teraz chyba nikt nie byłby w stanie się bawić – Bill westchnął. – Ginny wcale nie wychodzi z pokoju i nawet już nie umie płakać. Hermiona, za to, cały czas płacze. Ron, przez pierwsze dni był kompletnie załamany, a teraz tylko siedzi i przegląda zdjęcia w nadziei, że któreś z nich przemówi do niego zdradzając, gdzie jest Harry. Bliźniacy zamknęli sklep, bo nie są w stanie nic nowego wymyślić. Mama całymi dniami robi na drutach swetry dla Harry’ego. Ja i Fleur nie potrafimy się skupić na pracy, cały czas się zastanawiamy, gdzie on może być. Harry jest dla mnie jak brat i nie wyobrażam sobie, żeby nie było go w tym wyjątkowym dla mnie dniu. Nie umiałbym się z niego cieszyć. Już nie powiem, co wy sami czujecie, bo najlepiej wiecie. Ślub odbędzie się za rok, tak postanowiliśmy i zdania nie zmienimy.

– Rozumiemy – po tym stwierdzeniu w kuchni znowu zaległa cisza. Po pół godzinie, wszyscy powoli zaczęli rozchodzić się do domów.

***

Ginny siedziała samotnie w pokoju, zamknęła się tu dwa tygodnie temu i wychodziła tylko do toalety. Prawie nic nie jadła, skubała tylko przyniesione jej przez Fleur jedzenie. Z nikim nie chciała rozmawiać, nikt nie zrozumiałby jej bólu. Wiedziała, że każdy cierpi, ale dla niej Harry był jej największą miłością. Kochała go jak nikogo innego na świecie, był jej powietrzem. Wystarczała jej świadomość, że on jest, a teraz...teraz nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy, czy kiedykolwiek będzie mogła mu powiedzieć, że go kocha.

– Harry – szepnęła, przytulając do siebie misia, którego dostała od niego. – Harry, proszę cię wróć, tak bardzo cię kocham – nie umiała sobie poradzić z samotnością, desperacko pragnęła jego obecności. Chciała go znowu zobaczyć, chciała usłyszeć jego głos. Kochała go, tak jak można kochać tylko tego jedynego. Nie miała wątpliwości, że to on jest jej drugą połówką. Uwielbiała jego zielone oczy, mimo że tak często gościł w nich smutek, jednak nie wtedy, gdy patrzył na nią. Uwielbiała jego czarne, wiecznie rozczochrane włosy i ten szelmowski uśmiech, który gościł na jego twarzy, gdy planował dla niej niespodziankę. Jak wtedy, gdy zabrał ją na spacer, mimo iż wcale nie miała na to ochoty. Było zimno i padał śnieg, ale on się uparł. Zawiązał jej oczy chustką i wyprowadził z zamku. Była zła, bo droga ciągnęła się niemiłosiernie, a do tego bardzo zmarzła. Już chciała mu się sprzeciwić, ale on się zatrzymał i zaczął zdejmować z niej kurtkę.

– Co robisz, przecież jest zimno?! – krzyknęła, ale on się nie przejął.

– Zaufaj mi – cicho wyszeptał jej do ucha. Pozwoliła zdjąć z siebie kurtkę. Zdziwiła się, wcale nie zrobiło jej się zimno, wręcz przeciwnie, poczuła letni, ciepły wiatr na twarzy, rozluźniła się i uśmiechnęła. – Kocham cię, Ginny – pocałował ją jak żaden inny przed nim, w tym pocałunku zawarł całą swoją miłość. Gdy wypuścił ją z objęć, zdjął jej chustkę z oczu. – To dla ciebie.

Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Rozpoznała to miejsce, były to pola roztaczające się za Hogwartem, ale zamiast śniegu, delikatne wzgórza pokrywała soczyście zielona trawa.

– Jak to zrobiłeś? – zamiast odpowiedzieć uśmiechnął się szeroko.

– Zapraszam na przejażdżkę! – powiedział i wziął ją za rękę.

– Jaką przejażdżkę, co...och...jaki on piękny. – Przed nią stał najpiękniejszy koń, jakiego kiedykolwiek widziała, śnieżnobiały z długą lśniącą grzywą. Harry poklepał go po pysku, a koń polizał go po policzku.

– Przestań – zaśmiał się.

– Jak? – Ginny zdziwiła się, z jaką łatwością dogadywał się ze zwierzętami, jakby dokładnie wiedział, co chcą mu powiedzieć, jakby wychował się wśród nich. Chciała wiedzieć, jak dokonał tego wszystkiego.

– Moja miłość do ciebie tego dokonała! – Nie dał jej nic już powiedzieć, pomógł jej wsiąść na konia i chwilę później siedział za nią. Koń zdawał się frunąć w powietrzu. Gnali tak przed siebie, śmiejąc się głośno i zostawiając za sobą wszystkie problemy i troski. W tej chwili nic się nie liczyło, tylko oni, nic więcej.

Ginny uśmiechnęła się i otworzyła oczy. Ale nie zobaczyła Harry’ego, nie było go tutaj przy niej i nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy.

***

Hermiona siedziała w salonie w Grimmauld Place 12, a po jej policzkach spływały słone łzy. Patrzyła przez okno, ale tak naprawdę nie widziała, co się dzieje za szybą. Nie widziała nic, prócz twarzy Harry’ego, uśmiechającego się do niej. Tak bardzo kochała ten uśmiech. Nie, nie była w nim zakochana, Harry był jej najlepszym przyjacielem i bratem, na którego zawsze mogła liczyć. Chciała znowu zobaczyć zakłopotanie na jego twarzy, gdy szukał wymówki by tylko nie musieć siedzieć przy książkach i się uczyć. Wyciągnęła rękę w nadziei, że napotka ciepło jego policzka, ale jej ręka zatrzymała się na zimnej szybie. Zaczęła otwartą dłonią bić w szybę – Harry, Harry proszę wróć, proszę.

***

Ron siedział w pustej sypialni, na kolanach trzymał szare pudełko, a w nim najcenniejsze skarby, jakie teraz posiadał. Dzięki nim znowu miał Harry’ego, takiego, jakim go zapamiętał. W ręku trzymał zdjęcie, na którym razem z przyjacielem skakali po wersalce i obrzucali się poduszkami, śmiejąc się przy tym głośno i choć ze zdjęcia nie wydobył się żaden dźwięk, Ron słyszał ich radosny śmiech. Nie czuł, że po jego policzkach spływają łzy, teraz znowu mógł przeżywać przygody z Harry’m i nic więcej się nie liczyło.

***

– Molly, kochanie, może się przejdziemy? – Arthur Weasley wiedział, że próby oderwania żony od robótki na drutach są daremne, ale nie zaszkodzi spróbować, może tym razem jednak się uda.

– Nie Arturze, muszę skończyć ten sweter dla Harry’ego, a potem zacząć następny.

– Przecież zrobiłaś tych swetrów wystarczająco dużo, po co mu, aż tyle – Arthur był już zdesperowany, Molly od dwóch tygodni tylko robiła swetry albo skarpetki, albo rękawiczki, czy inne części ubrania i wszystko dla Harry’ego.

– Ten jest już większy od poprzedniego, wiesz jak szybko chłopcy w tym wieku rosną. Chcę, żeby miał w razie czego, kilka zapasowych swetrów – Molly uśmiechnęła się do męża znad robótki.

– Ale kochanie przecież...– nie dokończył, gdyż mu przerwała.

– Nic nie mów. Idź lepiej odpocznij od pracy. Ja muszę skończyć to jeszcze dzisiaj, jutro muszę zacząć robić tort na urodziny dla Harry’ego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nicole
Administrator



Dołączył: 20 Lut 2007
Posty: 88
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 13:47, 23 Lut 2007    Temat postu:

No opowiadanie jest spoko. Zawsze próbowałam swojhe tak pisać, ale nie udawało mi się trzymać wszystkiego w tajemnicy xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aphrael
Moderator



Dołączył: 22 Lut 2007
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: z Elenium

PostWysłany: Nie 19:34, 18 Mar 2007    Temat postu:

Świetne opowiadanie, potrafisz wzruszyć czytelnika. Do końca nie wiadomo co się bedzie działo, śliczne:) A scena z Molly była po prostu genialna:) Czekam na kolejną część:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Meggie
Gość






PostWysłany: Sob 19:25, 01 Lut 2014    Temat postu:

Ej no a gdzie reszta? Nieeeeee ja chce więcej to opowiadanie jest świetne takie inne od tych wszystkich innych. Mimo, że mogłabym znaleźć kilka błędów, całość czyta się bez większych zgrzytów jednym słowem SUPER Yellow_Light_Colorz_PDT_15
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kraina Cienii Strona Główna -> Opowiadania - 6 i 7 tom HP Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin